o do zaplecza technologicznego to myślę że w tych czasach nie jest to największy problem. Podstawowe narzędzia elektronika posiadam (tzn. bardziej specjalistyczne) a konkretne maszyny można wziąć w kredyt albo leasing.
Chyba nie ma nic gorszego, niż zaczynać od kredytów i leasingów. No chyba, że dostaniesz dofinansowanie, którego nie będziesz musiał zwracać. Nasze państwo chętnie rozdaje w ten sposób pieniądze (a przynajmniej rozdawało). Można np. dostać dofinansowanie na rozpoczęcie działalności po skończonych studiach lub szkole, gdzie jedynym obowiązkiem jest to, aby firma istniała i działa przez rok. Dla mnie to absurd, ale myślę, że motywacja takiego działania leży jakby poza zdrowym rozsądkiem.
Rozpoczynając działalność mamy nadzieję, że spotkamy samych uczciwych kontrahentów, że będą płacić itd. Nic bardziej mylącego! Najlepiej ma sklep detaliczny, bo tam ludzie przychodzą z gotówką. Gdy masz własną firmę, to świadcząc usługi innym firmom niejednokrotnie musisz udzielić tzw. kredytu kupieckiego lub inaczej - dać pewien termin płatności. W czarnym scenariuszu zdarza się tak, że nagle twój kontrahent znika, albo - co zdarza się nagminnie i znacznie częściej - mówi, że zapłaci ci za 4 miesiące, bo taki ma plan. To znaczy, niektórzy mają taki "plan", że kredytują się pieniędzmi innych i nic im nie zrobisz. W polskich realiach tylko bankom idzie jakoś tak szybko. Jeśli zakładasz sprawę jako prywatna firma, to... szkoda gadać - łatwiej podpisać ugodę z dłużnikiem. A tymczasem będziesz miał horror z własnymi kredytami i własnym leasingiem. Pomyśl, bankom idzie szybko, więc po dwóch niezapłaconych ratach puka do ciebie smutny pan i zaczyna się "jazda bez trzymanki". Pomyśl też o innych niemałych kosztach - podatek dochodowy, składka zus. A może jeszcze będziesz miał pracowników? To jak nie będzie pieniędzy, to oni też dołożą swoje.
Jeśli twierdzisz, że "leasing" czy "kredyt" to nie problem - nie zaczynaj teraz działalności, daj sobie spokój. Po prostu jeszcze musisz się czegoś nauczyć, zanim zaczniesz działać na własny rachunek, bo inaczej to będzie katastrofa. I osobista, i dla twojego przedsięwzięcia.
Wiem, że zaraz mogą paść "komunały" typu "jak nie ryzykujesz, to nic nie osiągniesz", albo "do odważnych świat należy", że przesadzam itp. Tylko, że najczęściej powtarzają je ludzie, którzy coś słyszeli, widzą np. bogactwo u sąsiada, który ma firmę, ktoś tam rzucił jakąś plotkę, jak to "sąsiad zaryzykował i ma", a w realiach siedzą na posadach i mają mniej więcej w terminie mniejszą lub większą wypłatę. A prawda jest taka, że ryzyko powinno być skalkulowane, bo inaczej doprowadzi cię do ruiny.
Istnieje coś takiego, co w ekonomii nazywa się "próg wejścia na rynek". Z grubsza rzecz biorąc jest to cena, którą musisz zapłacić jako firma, aby zaistnieć i zacząć funkcjonować. Dla różnych przedsięwzięć ten próg jest inny. Jeśli chcesz np. handlować na targu pietruszką, to pewnie wystarczy parę stówek. Jeśli chcesz poważnie zająć się produkcją, to zapewne potrzebujesz ponad milion złotych. Oczywiście, istnieje pewien odsetek geniuszy, którzy mają genialny pomysł chwytający od razu tysiące klientów, ale nie ma ich zbyt wielu. Chcąc zacząć montować, względnie projektować urządzenia dla innych, nie jesteś zbyt oryginalny. Szukanie klientów? Żaden problem. Zajmuje to mniej więcej dwa lata. Przez te dwa lata musisz za coś żyć, musisz opłacać koszty, musisz wreszcie jeździć od człowieka do człowieka, poznawać rynek i szukać zleceń. Powinieneś też mieć stronę internetową, powinieneś zaistnieć w jakichś materiałach branżowych itd. Ludzie muszą cię poznać, zaufać, przekonać się, że do twojej oferty jest jakaś wartość dodana. Trzeba też budować listę referencyjną, ale jak, skoro nie ma zleceń? Nie wiem, może będziesz musiał pracować za darmo lub za półdarmo. Ale zbudujesz listę zadowolonych klientów, którzy może cię polecą komuś lub wrócą do ciebie. Niestety, to nie dzieje się od razu, to TRWA. Czas, czas i jeszcze raz czas.
A wracając do sedna - szukanie klientów to żaden problem pod warunkiem, że kupisz sobie czas. Metoda jest prosta. Sporządzasz listę firm/osób. Kontaktujesz się z nimi i umawiasz spotkanie. Spotykasz się, rozmawiasz, prezentujesz ofertę. Nie wiem jakie są statystyki dla twojej konkretnej branży, ale musisz liczyć się z tym, że np. jeśli skontaktujesz się ze 100 osobami z twojej listy, to np. 40 się zainteresuje, 20 zechce się spotkać, a 1 za jakiś czas ci coś zleci.
Aby mieć własną firmę trzeba BARDZO CHCIEĆ. Nie myśleć o przeszkodach, ale "gonić króliczka". Być może opisałem jakiś czarny scenariusz, ale jeśli będziesz na niego gotowy, to działaj, śmiało. Ja zachęcam!